Leń śmierdzący

Także tego... ile to już minęło odkąd coś tu pisałam? Zdecydowanie za długo.
Tak na prawdę nie ma się czym chwalić. Przed weselem zamiast dać z siebie wszystko poszłam w drugą stronę i strasznie głupio mi się przyznać, nawet przed samą sobą, ale tak mi minęło jedno wesele... i kolejne.... i już miesiąc totalnie bez ruchu.

Porażka jakaś!!!

CO SE CHUDNE TO SE PRZYTYJE, sprawdza się u mnie za każdym razem.

No ale nic, mam miesiąc do kolejnego i już ostatniego w tym roku wesela. Zaczynam znowu działać od poniedziałku i nie chcę myśleć o tym jak o rozpoczynaniu wszystkiego od nowa, tylko jak o małej przerwie, którą mam nadzieję nadrobić. Najbardziej dobijające jest to, że przez ten czas mogłam być miesiąc do przodu zamiast do tyłu.
Pocieszające, że do kolejnego lata mam jeszcze rok hahaha!

Dam radę.

Siłownia dzień II

Dzisiaj byłam drugi raz na siłowni, już bez stresu, może bardziej z podekscytowaniem.
Po wtorku mam konkretne zakwasy na nogach, autentycznie czuję każdy jeden mięsień, który ćwiczyłam, podejrzewam, że po dzisiaj lepiej nie będzie.
Mam mega słabe ręce i nie dawałam rady zrobić wszystkich powtórzeń szczególnie na biceps.
Także jutro jak zdołam podnieść ręce to będzie dobrze, ale zakwasy są super!!! To znak, że coś się dzieje!
Jestem bardzo pozytywnie nastawiona i nakręcona :)

Byłam, zobaczyłam, zwyciężyłam!

W końcu nastał ten dzień kiedy poszłam na siłownię! Muszę przyznać, że było zajebiście!
Tak jak czułam, że to będzie coś dla mnie tak było, może ciężko stwierdzić po pierwszym razie, ale jestem mega zajarana. W końcu jakaś odmiana.
Żadna z moich obaw się nie spełniła. Na prawdę żadna.
Podoba mi się, że każdy do każdego jest mile nastawiony, wszyscy mówią sobie cześć, podają rękę jak przychodzą albo się żegnają, oczywiście tym co są akurat najbliżej.
Nie ma krzywych spojrzeń. Fakt jest sporo koksów, ale też sporo tych co dopiero zaczynają swoją przygodę z siłownią.
Oczywiście też pojawiły się osoby, które jak dla mnie tylko marnują pieniądze. Jedna dziewczyna ćwiczyła na steperze i przez całe 20 minut kiedy ćwiczyłam na orbitreku, ona nawijała przez telefon. Z kolei druga najpierw ćwiczyła na orbitreku, a później na rowerku przez cały czas robiąc coś na tablecie.... na prawdę większą frajdę miałyby z pójścia na spacer, albo pojeżdżenia na normalnym rowerze. No ale nic.
Najbardziej podobała mi się ciągła opieka trenera. Nie musiałam się martwić wymyślaniem co dalej, podchodziłam jak potrzebowałam pomocy, czy to on podchodził i od razu pokazywał co i jak. Nie było momentu żebym poczuła się przez kogoś oceniana, wręcz przeciwnie, panowała na prawdę miła atmosfera.
Plan wygląda tak, że na siłownię będę chodzić 2 razy w tygodniu, a reszta w domu. Podzieliliśmy to na dolne partie we wtorki i górne w czwartki. Dzisiaj były dolne iiiii mam nadzieję, że jutro wstanę z łóżka :D
Jestem bardzo zadowolona, jedyne co to żałuję, że zabierałam się za to od lutego... no ale lepiej późno, niż później!
Najbardziej jednak cieszy mnie to, że wyszłam z własnej strefy komfortu :)


Idę na siłownię

No to już postanowione. We wtorek idę na siłownię, podejście II.
Stwierdziłam, że jak tu napiszę to już nie będę mogła się wymigać, a i tak wymówki już mi się skończyły.
Jakie to głupie, że normalnie się tym stresuję jak przed jakimś egzaminem :D
Cały czas obawiam się wejścia tam i tego, że będę czuła się jak jakaś sierotka Marysia, która nie wie gdzie podejść, co zrobić i jak to zrobić, albo będzie jej głupio zagadać do trenera o pomoc.
No ale nic, poszło w eter, sierotkę Marysię zostawiam w tyle, będę chodzić na siłownię we wtorki i czwartki.
Aż mnie w żołądku ściska jak to piszę, chociaż podejrzewam, że wszystkie obawy i lęki miną już po pierwszym treningu.
Muszę przyznać, że planowanie wieczoru panieńskiego tak mnie pochłonęło, że zaniedbałam treningi... wstyd i hańba! ale to nic, przynajmniej wszystko świetnie wyszło, a przyszła panna młoda jest przeszczęśliwa, a to najważniejsze. Do wesela zostały 42 dni, także nie ma już czasu na obijanie się.
Najgorsza jest świadomość, że przez ten czas od którego zaczęłam na prawdę mogłabym być już o wiele dalej z postępami gdyby nie moje słabości. Tak czy siak, lepsze 4kg w dół niż wcale!


Waga w dół!!

Wow! Wow! Wow!!!!
Takie wielkie zdziwienie ogarnęło mnie dziś rano jak weszłam na wagę! Od dłuższego czasu NIC się nie ruszało, cały czas wahało się plus, minus 61kg. A tu nagle 58,8!!!!
Kurcze ale super! Dawno nie widziałam 5 z przodu ;)
Jestem mega bardzo zadowolona!
Wymiary stoją w miejscu, ale waga poszłaaa, juhuuuuuuu!!
Teraz tylko trzeba lecieć dalej i nie spocząć na laurach ;)

Walczymy dalej!

Koniec z załamkami!!!!
Doszłam do wniosku, że może i nie założę wymarzonego bikini i może nie będę wyglądać idealnie w sukienkach, ale za 1,5 miesiąca od dziś będę wyglądać na pewno lepiej niż w tym momencie :)
I tego mam zamiar się trzymać!
Wczoraj dałam sobie niezły wycisk z "Bikini" Chodakowskiej, a dzisiaj tabaty plus trochę brzucha i rąk. Aaaa no i jestem coraz bliższa zapisania się na siłownię hahaha!
Jest dobrze, nie ma co za dużo rozmyślać.

Pączek w maśle

Właśnie zdałam sobie sprawę jak dużo czasu minęło odkąd ostatni raz coś tu napisałam.
Ale wszystko przez to, że po tej tygodniowej załamce kolejny tydzień był już ok, ładnie jadłam, zrobiłam 4 treningi, ale znowu następny (czyli zeszły) bez ćwiczeń! ZERO.
Najgorsze jest to, że później człowiek robi sobie sam na złość, co jest idiotyczne. Nie wiem czy jasne jest to o czym mówię.
Jest to coś na zasadzie, nie będę ćwiczyć przez tydzień i taplać się we własnej porażce, a dodatkowo dobiję się pizzą i hamburgerem z Maka!
Po co? Żeby zrujnować to na co się pracowało przez ostatnie miesiące? Z resztą nigdy nie zrozumiem robienia sobie na złość, ale to robię ;)

W sumie wszystko przez to, że zaczęłam szukać sukienki na wesele, koniec końców nie znalazłam idealnej. Przysięgam w każdej wyglądałam źle, albo w ogóle się nie mieściłam, albo wyglądałam jak pączek w maśle. Takie kupowanie sukienki działa na zasadzie mniejszego zła, wezmę tę bo nie ma tragedii. Trochę mnie to podłamało, bo ile czasu minęło odkąd wzięłam się za siebie, a ile zostało do wesela? Dokładnie 65 dni.
65 dni dzieli mnie od dnia kiedy będę świadkową i będę martwić się czy nie wyszła mi gdzieś jakaś fałdka, czy odpowiednio stoję na zdjęciu żeby wyglądać korzystniej i czy mogę już wypuścić brzuch po pysznym obiedzie. Tak, uwielbiam te wszystkie kluski, rolady i inne tłuściutkie kąski.

Może być to frustrujące? Jasne, że może skoro wiem ile wylałam potu na panele, a nawet nie jestem w połowie drogi. Cóż, raczej o bikini mogę zapomnieć, ale po tej przerwie doszłam do wniosku, że mimo wszystko szkoda mi zmarnować tych centymetrów, które już straciłam. Dodatkowe fałdki znikąd się nie wzięły i tak samo przez noc nie znikną. Może nie będę wyglądać idealnie za te 65 dni, ale na pewno będę wyglądać lepiej niż dzisiaj.

Zapomniałam ile wyżalanie tutaj mi daje ;)

No nic, układam dalszy plan działania i ruszam dupsko!

TEN dzień

No i nastał ten dzień... porządny dzień zwątpienia.
Tak dobrze szło i na prawdę dawno nie było tak żebym poczuła, że nigdy mi się nie uda. Myślałam, że już jestem na takim etapie samozaparcia, że nic mnie nie zatrzyma.
Ale jednak. Muszę przyznać, że pofolgowałam w weekend i to ostro. Tyle fast foodów co zjadłam w ciągu tych 3 dni, nie zjadłam przez ostatnie 4 miesiące łącznie. Do tego ciocia przyjechała i czuję się jak jedna wielka baryła. Dzisiaj z powodu okropnego bólu brzucha stwierdziłam, że dobiję się pierogami, 3 mordoklejkami i 2 raffaello.



Chyba najbardziej cały czas trzymała mnie wizja mnie pięknie wyglądającej świadkowej w jakiejś czaderskiej sukience, ach no i w bikini na plaży bez wstydu wstająca z ręcznika i z gracją idąca popluskać się w morzu... Ale teraz kiedy zostały 3 miesiące do ślubu i lekko ponad miesiąc do czerwca, mam wrażenie, że wszystko na nic i i tak będę musiała maskować brzuch w jakiejś sukience, z której nie do końca będę zadowolona, i i tak skończę leżąc na ręczniku na plaży.
W ciągu tych kilku miesięcy od kiedy ostro się za siebie wzięłam, już nawet miałam etap kiedy stwierdziłam, że robię to dla zdrowia i lepszego samopoczucia, ale jednak ciągle na tapecie jest brzuch.

Wszystko za wolno i nie tak. Nie chcę znowu powiedzieć, że wyszło jak zawsze.

Aaaaa drugiego podejścia na siłownię jeszcze nie było, ale może będzie jak tylko się ogarnę.

Siłownia podejście I

Ok, czas się przyznać, że poległam na tygodniowym wyzwaniu i to na samym początku.
Nie, że mi się nie chciało, o dziwo bez problemu wstawałam, do tego w pierwszy dzień byłam tak przejęta, że nie mogłam w nocy spać i śniło mi się, że zaspałam hahaha!
Jednak problem polegał na tym, że już wcześniej przy ćwiczeniach pobolewały mnie kostki, także w niefortunnym momencie wybrałam takie tygodniowe wyzwanie, bo już po 2 dniach musiałam odpuścić bo za bardzo bolało. Stwierdziłam, że jednak lepiej odpuścić 3 dni, niż przekombinować i nie móc ćwiczyć przez kolejne 2 tygodnie. Jadłam ładnie, wszystko git, jedynie zrobiłam kilka dni przerwy.
Chciałam więc usunąć post, ale stwierdziłam, że jeszcze niedługo znowu spróbuję.

Z nowości jeszcze mogę powiedzieć, że zrobiłam pierwsze podejście na siłownię. Miałam 2 wybory : pójść sama na siłownię w mieście gdzie pracuję, albo z tatą i jego kolegą do takiej małej lokalnej w miasteczku, w którym mieszkam. Wybrałam tę drugą opcję.

Szczerze, spełniła się moja każda jedna obawa. Na wejściu gapiła się każda jedna osoba, było dużo osób, miałam wrażenie, że nie ma gdzie ćwiczyć, jakaś blondyna zmierzyła mnie z góry do dołu. Moja pierwsza reakcja: UCIEKAĆ!!!

Poszliśmy do takiej innej salki gdzie tata i jego kolega mieli sobie potrenować boks. Myślałam, że rozgrzejemy się i idziemy ćwiczyć, ale nie. Powiedzieli, że mogę iść na siłownię bo oni po sobocie jeszcze potrzebują przerwy. Ok, tu spełniła się moja kolejna obawa "co robić? od czego zacząć? jak ćwiczyć?". Skończyło się na "nie pójdę". No i nie poszłam, zawiedziona siedziałam i zgłębiałam tajniki boksu. Dzisiaj kolejne podejście. Taty kolega ma mi pokazać co i jak. Dzisiaj też zdecyduję czy chcę tam chodzić czy dalej czuję się tam niekomfortowo. Wiem, że będzie to dla mnie wielki przełom.

Aaaaa!! z ciekawości wczoraj się zmierzyłam. Spadły kolejne centymetry! Łącznie z brzucha pozbyłam się już 6cm, a z ud 4!!! :)) i uwaga uwaga! ostatnio waga pokazała niewidzianą już 2-3 lata piątkę z przodu! Co prawda było to rano, ale było!

Wychodzi na to, że cierpliwość i wytrwałość popłaca :)

Rzucam wyzwanie brzydkiej pogodzie!

Ehh muszę się przyznać, że ten tydzień nie należał do najbardziej aktywnych, poćwiczyłam tylko 3 razy... szaro, pada i nic się nie chce... dlatego na przekór tego wymyśliłam sobie tygodniowe wyzwanie. W sumie na samą myśl jestem przekonana, że nie dam rady, ale od tego są wyzwania, żeby wystawiać na próbę swoją siłę charakteru i pokonywać swoje słabości!!! Nie wyjdzie - trudno, wyjdzie - mega satysfakcja.

Lekko nie będzie i aż czuję opór pisząc to, ALE:

- CODZIENNIE 2x jakaś aktywność
 brzmi strasznie ale jestem ciekawa jak to wyjdzie. Rano i wieczorem, w końcu będę mogła              wypróbować bieganie i jogę

- standardowo ZERO słodyczy i fast foodów
  Tu muszę przyznać, że zdarzyło mi się zjeść parę razy w tym tygodniu coś drobnego typu 2 kostki czekolady, nie ma tragedii, jednak to zero nie jest tak łatwo utrzymać, ALE za to nie zjadłam pysznej pachnącej pizzy, która leżała tuż przede mną, ani kawałeczka!!! jestem z tego powodu mega duma!!

- 3x w tygodniu jakiś dobry koktajl i codzienne zdrowe śniadania

Dla mnie jest to ultra wyzwanie, szczególnie poranki, ale co mi tam!

Żeby umilić sobie czas i śniadania w przyszłym tygodniu zrobiłam dziś masło orzechowe. Nie wiedziałam, że jest to tak łatwe. Wystarczy obrać orzeszki ziemne, podprażyć je na patelni do zarumienienia a później zblendować. Proste!




"ale kobieto wyszczuplałaś!"

Słowa mojego taty kolegi dały mi takiego kopa do działania jak nic innego!! Ostatni raz widział mnie miesiąc temu co na prawdę dało mi ogromną motywację!!!!!

Z tej też okazji do mojego standardowego wyzwania 5 treningów tygodniowo (co nie zawsze się udaje) dorzucam bieganie. Na początek chociaż raz w tygodniu, bardzo nie lubię tego robić, ale czuję, że warto. Do tego spróbuję to robić rano.... Jak na mnie jest to na prawdę wysoko zawieszona poprzeczka, którą spróbuję przeskoczyć :D

Ach no i tak ogłaszam ZERO SŁODYCZY i FAST FOODÓW przez kolejne 2 tygodnie. Przyznam, że pofolgowałam przez ten weekend, 3 kawałki pizzy... lody z Mc Donalda z polewą karmelową.... ultra słodka kawa z Mc Donalda... zapiekanka makaronowa z serem i sosem śmietanowym...hmmmm dalej nie chcę sobie przypominać :o

Po takim weekendzie wczorajsze ćwiczenia nie należały do przyjemnych, ciężko było oderwać się od podłogi ;) Tak czy siak, walczę dalej i pierwszy raz w życiu nie zamierzam przestać!

Tak wygląda mój motywacyjny kubek, który kupiłam sobie w nagrodę że jestem taka dzielna :D


UWIELBIAM GO!

Już myślę co sobie kupię na kolejną nagrodę <3


Wielkanoc

No i znowu święta... znowu walka z samą sobą, znowu obżarstwo, znowu wyrzuty sumienia, znowu poczucie że trzeba zaczynać od nowa.

W ostatnim tygodniu zaliczyłam tylko 3 treningi, na weekend byłam u koleżanki, dokładnie u tej u której za 4 miesiące mam być świadkową na ślubie. Dzięki niej widzę jak mi szybko czas ucieka. Ale!!! Ta właśnie koleżanka powiedziała mi że widzi wielki postęp między mną teraz, a mną jak byłam u niej w listopadzie. Mega wieści!
Chociaż mam wrażenie, że stanęłam i nic się nie rusza to i tak się cieszę!

W tym tygodniu ćwiczyłam dopiero 2 razy, biorę do babci ciuchy do ćwiczeń, także coś  podziałam, jeszcze nic straconego, wciąż mogę zaliczyć 5 treningów ;) Postaram się tak jeść żeby nie mieć tego głupiego uczucia zaczynania od nowa, a dla takiego łasucha jak ja to na prawdę nie lada wyzwanie!! Najgorsze jest to, że tak mi wydyma ten bandzioch! Jak już jest lepiej, zjem coś "nie tak" i robi się balonik! Kiepsko. Koniecznie muszę zrobić ten test na nietolerancję.... teoretycznie domyślam się, że pszenica jest temu winna, ale tak przynajmniej miałabym czarno na białym pokazane nie żryj tego bo później źle się czujesz!

Aaaaa! no i własnie! Przyszła do mnie nowa płyta Chodakowskiej "Bikini". KOOOOZAK!!!
Mega mi odpowiada. Po pierwsze super, że jest i rozgrzewka i rozciąganie, fajnie że jest podzielona na dwie 20minutowe części, bo jak ma się słabszy dzień można zrobić jedną część i hej!
Pot lał się ze mnie strumieniami, okna zaparowały, na prawdę ogień!

Tyle chciałam napisać, a koniec końców nie mam weny, jestem przed TYMI DNIAMI i czuję się jak kupa.

Tak czy siak WESOŁEGO JAJKA!!! Wspaniałych i rodzinnych Świąt, bo to jest najważniejsze! beztroskie chwile z bliskimi :)
aaaa! no i żeby poszło w cycki ;)

Efekty, efekty, efekty !!!

Pierwszy raz jestem tak nakręcona! Cały tydzień trzymałam się własnych postanowień i udało się w 100%!! 5/5 zaliczonych treningów, śniadanka w domu, zdrowe koktajle :)


Wczoraj zaliczyłam 20sty trening. Potrzebowałam zmiany, więc postanowiłam wypróbować trening cardio HIIT, KOZAK!!! upociłam się jak prosie, mega mi się podobało. Niedługo od tego potu zaczną mi się rozchodzić panele ;)

Z ciekawości zmierzyłam się dzisiaj i..... od pierwszego mierzenia straciłam 4 cm w brzuchu i talii i 2cm w udzie !!!! nie mam pojęcia czy to dobry wynik czy raczej słaby, ale pierwsze cm poszły! :)
Jestem mega zadowolona i tylko dało mi to kopa do dalszego działania.

Szczerze nie mogę się doczekać kolejnych uciekających centymetrów, może uda się stracić kolejny 1cm do 15go marca? :)

Nowy miesiąc, nowe wyzwania

Doszłam do wniosku, że strasznie tu narzekam, ale w sumie tak właśnie wygląda moja codzienna walka z samą sobą. Jednego dnia jestem pełna optymizmu i wierzę, że do lipca będę miała mega rezultaty, a drugiego patrzę w lustro ze łzami w oczach i zastanawiam się czy już jestem dożywotnie skazana na oponę na brzuchu. Naprawdę momentami wolałabym być facetem.
Mam czasem ochotę wyjść z siebie i dać sobie kopa w pupala. Te pochmurne i deszczowe dni,  dają o sobie znać...
Waga cały czas skacze i właściwie nie zeszłam niżej, niby wiem, że waga nie jest wymiernikiem, ale do choiny mogłaby się ruszyć! Staram się trzymać myśli, że LEKKO widać zmiany porównując się np. do listopada, ale cały czas za mało, za wolno.

Strasznie opornie mi to wszystko idzie, a 2 miesiące przeleciały jak z bicza strzelił.
Jutro marzec i tak wyglądają moje postanowienia:
- przestanę się ważyć codziennie! zrobię to raz w tygodniu
- przestanę aż tak narzekać bo ileż można!!!
- będę ćwiczyć 4-5 razy w tygodniu
- będę jeść śniadania W DOMU! (nie w pośpiechu i nie kanapki w samochodzie)
- ograniczę fast foody do kompletnego minimum :(

Ludzie zrzucają po 50kg, a ja mam problem z 10!!!!!!!!

Ponarzekałam, mogę ruszyć dalej :D

Co se schudnę to se przytyję...

Zeszły tydzień zgodnie z założeniem poszedł całkiem nieźle. 4/5 treningów, a w tym tygodniu mam zamiar pobić ten wynik.

Wszystko pięknie ładnie, jednak przyszedł weekend i muszę się przyznać, że zjadłam kebaba i 3 kawałki pizzy... staram się nie dać zabić wyrzutom sumienia i staram się przestać myśleć, że wszystko poszło na marne. Na prawdę nie wiem jak te wszystkie kobity potrafią być takie twarde. U mnie z jedzeniem jest najciężej, mogę ćwiczyć, ale trochę się gubię w tym całym racjonalnym żywieniu. Wiem, że kebaby i pizza są złe, ale poza tym nie potrafię się odnaleźć w tych 5 posiłkach dziennie, zdrowych śniadaniach, obiadkach i kolacyjkach. Praktycznie cały dzień spędzam w biurze, wracam późno, zazwyczaj o 20 i na prawdę ostatnie o czym myślę to przygotowywanie posiłków na cały następny dzień. Wiem, że to kwestia organizacji, wszystko wiem, ale mimo wszystko jakoś to całe odżywianie to dla mnie największe wyzwanie.

No nic, wyrzuty sumienia odsuwam w cień i działam dalej, mimo wszystko podobno widać już efekty! :)

Leń 0:1 Ja

Jestem z siebie mega ultra super dumna!!!!




Wygrywam z leniem od 3 dni! Nie wiem czy to ta szara pogoda czy co, ale dzisiaj muszę przyznać, że miałam jakąś kulminację i oczy piekły ze zmęczenia, jedynie o czym marzyłam to łóżko. Próbowałam się łudzić, że rano wstanę i poćwiczę, a teraz smacznie sobie pośpię. Ale nie nie, znam ten wewnętrzny oszukańczy głos, nigdy mi się nie udaje rano wstać, zawsze śpię tyle ile maksymalnie mogę. Wolę dłużej pospać kosztem robienia później wszystkiego w biegu.

Tak czy siak, wstałam z wygodnego łóżka, poćwiczyłam i poczułam mega satysfakcję!

Dopiero środa, a już 3/5 treningów mam zaliczonych. woop woop!

Koniec laby!

Po zwiedzaniu przecudownego Rzymu czas wrócić do świata zwykłych śmiertelników. Koniec z pizzami i makaronami :( Kocham włoskie jedzenie!!!

Zaczynam ten tydzień dość ostro, rzucam sobie wyzwanie 5 treningów w tym tygodniu! 
Czy podołam nie wiem, bo dzisiaj czuję się jakbym przeorała pole, ale takie właśnie mam postanowienie.

Już połowa lutego, bez sensu zaczyna mnie łapać panika, dlatego nie ma co świrować tylko dalej działać. Staram się odganiać głupie myśli, że nie dam rady. Jasne, że dam!!! jak nie ja to kto? 




10 treningów za mną!

Tak jest! 10 treningów już za mną!! Może nie jest to zatrważająca liczba, ale i tak jestem z siebie dumna bo to znaczy, że jestem już o 10 treningów bliżej swojego celu :)

Zmierzyłam się dzisiaj rano i z brzucha spadły mi pierwsze 3 cm! dla mnie aż 3, lepiej się czuję i  cieszę się, bo mimo niewielkiej liczby treningów, bez żadnej szczególnej diety, jadłam praktycznie tak samo, chociaż fakt, obiady starałam się wybierać zdrowsze niż dotychczas, nawet zaliczyłam wpadki z fast foodami i słodyczami, a mimo wszystko coś się ruszyło.

Co dopiero będzie jak trochę przyspieszę? Trochę się zmotywowałam, zazwyczaj w tym momencie się poddawałam, ale tak jak postanowiłam podejść spokojnie, tak robię. Przede mną weekend u chłopaka, jeszcze ani razu nie udało mi się u niego poćwiczyć, ale przed całym światem deklaruję, że tym razem to zrobię!
 We wtorek wyjeżdżam na kilka dni i znowu nie będę miała możliwości ćwiczenia, także szykuje się dla mnie niezły sprawdzian. Podda się czy się nie podda? Poćwiczy od razu jak wróci czy za miesiąc?

Aaaaa! zapomniałabym! dzisiaj zapięłam pasek na jedną dziurkę mniej!

Jestem na prawdę z siebie zadowolona, z tej okazji zjadłam bez wyrzutów sumienia pączka z marmoladą z dzikiej róży! moja ulubiona <3

Smutny grubasek

Jestem niereformowalna! Zjadłam 3 kawałki ciasta z zimną krwią! Bardzo mnie prosiły żebym je zjadła to zjadłam. Niestety mam słabość do karmelu. Kurde tak mi dobrze szło, na prawdę!


Na moje usprawiedliwienie, mam tylko to, że w tym tygodniu bardzo ładnie jadłam, wynika w sumie to też z tego, że mam małe problemy żołądkowe i próbuje się dowiedzieć jakie. Jakieś 3 lata temu miałam spore problemy, z tego też powodu miałam robioną gastroskopię i wyszedł refluks, przewlekłe zapalenia żołądka i jakaś bakteria. Dostałam 2 antybiotyki, oczywiście bakteria została zamordowana, zapalenie przeszło, refluks został i zostanie, bo tego nie da się wyleczyć. Z tego też powodu, że tak kocham fast foody i inne nie do końca zdrowe jedzonko, od czasu do czasu cierpię.

Zaobserwowałam, że często ból, pieczenie, ciężkość czy "klucha" w brzuchu pojawiają się po zjedzeniu bułek, chleba, kebaba, pizzy, wina, piwa, smażonych rzeczy, itp. itd. Wiem, że cierpienie po części z nich to wina refluksu, ale to jest znowu inny rodzaj tego uczucia w żołądku niż po bułkach itp, dlatego też podejrzewam jakąś nietolerancję pokarmową, póki co próbuję do tego dojść ;) Trochę  o tym poczytałam i dowiedziałam się, że do objawów nietolerancji należą m.in.:

ból brzucha, niestrawność, zgaga, zaparcia, wzdęcia, niepokój, płaczliwość, rozdrażnienie, zespół przewlekłego zmęczenia, i wiele, wiele innych. Warto o tym poczytać bo podejrzewam, że sporo ludzi żyje w nieświadomości, a część z tych objawów nawet bym nie pomyślała, że może wynikać ze złej diety.

Ogólnie to jestem ostatnią osobą, która powinna się wymądrzać w tym temacie, bo jak widać nie do końca umiem się opanować żeby nie zjeść czegoś co nie jest dla mnie wskazane, ale STARAM SIĘ.

Po cieście ani śladu, za to męczą mnie ogromne wyrzuty sumienia, staram się na nie zwracać uwagi i dalej robić swoje. Zaliczyłam kolejne potknięcie, ale to nic, przeszło do historii, a ja idę dalej :)

P.S. Zaczynam widzieć małe zmiany, czuje się lżej, a tłuszcz na plecach już się prawie o siebie nie ociera! :D

Demotywacja

No i nastał ten dzień, który wiedziałam, że mnie dopadnie. DEMOTYWACJA.
Głupia zaczęłam przeglądać pseudo motywujące zdjęcia kobit z idealnym ciałkiem. I co? "przecież ja nigdy nie będę tak wyglądać", "wieki mi zajmie zgubienie brzucha", itp., itd., teraz czuję się jak klucha.




















Oto cudeńka z albumu "inspiracje" odpowiedzialne za spadek mojego nastroju.

Chyba dzisiaj zapomniałam o moim ulubionym powiedzeniu, żeby dążyć do lepszej wersji samej siebie, zamiast próbować być jak ktoś inny.

Zaraz usunę te pseudo motywatory z mojego laptopa i będę unikać tego typu zdjęć szerokim łukiem. Czy to bardzo płytkie z mojej strony, że tak bardzo pragnę pięknego, zgrabnego ciała, a tak bardzo przy tym narzekam? Chcę w końcu przestać marudzić jak stara baba, czuć się pięknie, lekko, być pełną energii i chęci do działania, i co najważniejsze bez wstydu założyć strój kąpielowy.


Szarlotkaaa

Moja mama zrobiła nieziemską szarlotkę na ciepło z lodami i polewą czekoladową! jak się oprzeć takiej pokusie? nie ma szans! zjadłam ze smakiem, ale za to biorę dupsko w troki i jadę z tym koksem.
Zdjęcie może nie najlepsze, ale nie miałam czasu na idealne ujęcie bo ślina już mi ciekła po brodzie.



Podsumowanie tego tygodnia:
fast foody - 0
słodycze - 2, tak zjadłam 2 kawałki
ćwiczenia - 3x

W przyszłym tygodniu obiecuję się poprawić! 
Poćwiczę m.in. 4-5 razy, czas ostro ruszyć bo coś wolno się rozpędzam ;)

Wymiary

Juhuuu!! Wczoraj ładnie poćwiczyłam! Zbierałam się do tego do 22, ale udało się!
Dzisiaj mam zamiar rozpisać jakie w danym dniu chcę wykonywać ćwiczenia, może tak łatwiej będzie trzymać się planu, w sumie dobrze jakbym ustaliła stałą godzinę, chociaż z tym różnie u mnie bywa, ale nic! spróbujemy jeden tydzień na próbę ;)

Tak na dzień dzisiejszy stoję z wymiarami, zapisuję żeby nie zginęły:

Brzucho (na wysokości pępka): 92cm
Talia: 80cm
Biodra (w najszerszym miejscu): 95cm
Udo: 61cm
Pupal: 99cm

Kurcze, myślałam, że nie będę miała problemu żeby podzielić się swoimi wymiarami, bo nie spodziewałam się, że ktoś to faktycznie będzie czytał! Po chwili zawahania podaję, tragedii nie ma ;)
Może kiedyś dojrzeję do jakiegoś zdjęcia :D

W tym momencie jestem tym nosorożcem hahaha, cieszy mnie ta grafika za każdym razem kiedy ją widzę :D

A może siłownia?

Intensywnie myślę o zapisaniu się na siłownię. W ciągu tych kilku lat zmagań z wagą zdążyłam spróbować różnych form aktywności, na siłownię chodziłam jedynie miesiąc, później były Święta i to by było na tyle. Muszę jednak przyznać że sprawiało mi to najwięcej frajdy i satysfakcji.
Może to głupie ale jedyne co mnie powstrzymuje to to że musiałabym iść tam sama. No ok, załóżmy, że pójdę, wejdę iiiiiii? i co dalej? Od czego zacząć? Gdzie podejść? Wszyscy będą się gapić jak na zagubioną surykatkę? Taka mała ja zagubiona wśród koksów i fit-lasek.
Mam kilka wyczajonych siłowni w pobliżu, mam też to szczęście, że mojego chłopaka brat jest trenerem personalnym i nawet zaoferował mi ułożenie treningu. W takim razie w czym problem?!
Przez ten miesiąc co chodziłam na siłownię bywałam tam z koleżanką, więc pierwsze wejście nie było dla mnie problemem, ale tak saaaama? Czy ktoś z zaglądających tu osób był kiedyś na siłowni, albo chodzi? czy ktoś miał/ma ten sam problem?

Aaaaaa!!! dlaczego jestem taką sierotą?! Wygląda na to, że póki co zostanę przy ćwiczeniach w domu, czyli Chodakowska, może faktycznie tak lepiej na początek? Do sezonu wesel zostało 6 miesięcy a ja w ciągu ostatnich 2 tygodni w sumie poćwiczyłam 4 razy hahahaha!
ALE! słodyczy tak jak założyłam nie tknęłam, fast foody.... hmmm tu poległam, wdałam się w romans raz z pizzunią i raz z hamburgerkiem.

Przyznam, że jak to wszystko piszę to dopiero widzę jak dużo gadam a jak mało robię! Dzisiaj już nie odpuszczę, bo muszę przyznać, że wczoraj tyłka nie ruszyłam.

Taki był też cel pisania tutaj, żeby nie pokazywać tylko zdjęcia "przed" i "po", jak magiczną przemianę przez jedną noc, ale jak to wygląda na co dzień!
A tak właśnie wygląda mój każdy dzień, walka z samą sobą i moimi słabościami... :)

No to zaczynamy!

Nigdy w życiu nie pisałam bloga i nie do końca wiem na czym to polega, ale czas spróbować!
Postanowiłam założyć bloga dla siebie,dla własnej motywacji. Oto moja historia.
Jak wiele dziewczyn milion razy próbowałam zabrać się za ćwiczenia, zdrowe odżywanie itd. Jak u wielu dziewczyn te milion razy kończyło się porażką. Niedawno przeczytałam, że Edison zaliczył milion porażek zanim wynalazł żarówkę, dlatego postanowiłam spróbować milion pierwszy raz!
Najdłużej udało mi się ćwiczyć systematycznie jakoś miesiąc i wtedy faktycznie byłam z siebie bardzo zadowolona, później ZAWSZE coś się wydarzyło co powodowało, że zwyczajnie przestawałam. Później zaczynałam na nowo, ale co z tego skoro rezultaty dawno zatopiły się w tłuszczu. Próbowałam praktycznie wszystkiego, ba! nawet nie mówię ile mam płyt do ćwiczeń, książek, polubionych stron na Facebooku, ale dalej nie mam płaskiego brzucha... dlaczego? lenistwo? ciągłe wymówki? obżarstwo? taaak, kocham fast foody, prędzej odmówię sobie czegoś słodkiego niż pysznego kebabka <3 Myślę, że większość dziewczyn dokładnie wiem o czym właśnie napisałam.
Co śmieszne zawsze ważyłam 55-56 kg przy wzroście 163cm i nigdy nie byłam z siebie zadowolona, w najlepszym czasie ważyłam 52 kg, brzmi nieźle? W ciągu roku myślenia o tym, że powinnam schudnąć i zbierania zdrowych przepisów i lubienia stron na Facebooku przytyłam z 56 kg do 63 :) Czułam się tak wystarczająco fit, że zapomniałam poćwiczyć. Już nie jest tak śmiesznie. Mam 24 lata i na basenie nie byłam od dobrych paru lat, bo zwyczajnie się wstydzę.
Streszczając moją historię mogę przejść do sedna. Otóż założyłam bloga żeby przestać mieć wymówki, słowo poszło w świat, nie tylko milionowa wyrwana kartka z zeszytu z zapisem planu działania. Jak ktoś to przeczyta to tym bardziej będzie mi głupio przestać, dostanę większego kopa do działania. Nie chodzi o to żeby robić coś wbrew sobie, absolutnie! Ja bardzo chcę, po prostu za szybko się poddaję. Mam zamiar w końcu wyprostować plecy i być z siebie zadowolona. W końcu nie być tą, która kogoś naśladuje, a być naśladowaną. Podobno życie jest w moich rękach, a co dopiero kilogramy! Dam radę! Tym razem musi się udać!