Siłownia dzień II

Dzisiaj byłam drugi raz na siłowni, już bez stresu, może bardziej z podekscytowaniem.
Po wtorku mam konkretne zakwasy na nogach, autentycznie czuję każdy jeden mięsień, który ćwiczyłam, podejrzewam, że po dzisiaj lepiej nie będzie.
Mam mega słabe ręce i nie dawałam rady zrobić wszystkich powtórzeń szczególnie na biceps.
Także jutro jak zdołam podnieść ręce to będzie dobrze, ale zakwasy są super!!! To znak, że coś się dzieje!
Jestem bardzo pozytywnie nastawiona i nakręcona :)

Byłam, zobaczyłam, zwyciężyłam!

W końcu nastał ten dzień kiedy poszłam na siłownię! Muszę przyznać, że było zajebiście!
Tak jak czułam, że to będzie coś dla mnie tak było, może ciężko stwierdzić po pierwszym razie, ale jestem mega zajarana. W końcu jakaś odmiana.
Żadna z moich obaw się nie spełniła. Na prawdę żadna.
Podoba mi się, że każdy do każdego jest mile nastawiony, wszyscy mówią sobie cześć, podają rękę jak przychodzą albo się żegnają, oczywiście tym co są akurat najbliżej.
Nie ma krzywych spojrzeń. Fakt jest sporo koksów, ale też sporo tych co dopiero zaczynają swoją przygodę z siłownią.
Oczywiście też pojawiły się osoby, które jak dla mnie tylko marnują pieniądze. Jedna dziewczyna ćwiczyła na steperze i przez całe 20 minut kiedy ćwiczyłam na orbitreku, ona nawijała przez telefon. Z kolei druga najpierw ćwiczyła na orbitreku, a później na rowerku przez cały czas robiąc coś na tablecie.... na prawdę większą frajdę miałyby z pójścia na spacer, albo pojeżdżenia na normalnym rowerze. No ale nic.
Najbardziej podobała mi się ciągła opieka trenera. Nie musiałam się martwić wymyślaniem co dalej, podchodziłam jak potrzebowałam pomocy, czy to on podchodził i od razu pokazywał co i jak. Nie było momentu żebym poczuła się przez kogoś oceniana, wręcz przeciwnie, panowała na prawdę miła atmosfera.
Plan wygląda tak, że na siłownię będę chodzić 2 razy w tygodniu, a reszta w domu. Podzieliliśmy to na dolne partie we wtorki i górne w czwartki. Dzisiaj były dolne iiiii mam nadzieję, że jutro wstanę z łóżka :D
Jestem bardzo zadowolona, jedyne co to żałuję, że zabierałam się za to od lutego... no ale lepiej późno, niż później!
Najbardziej jednak cieszy mnie to, że wyszłam z własnej strefy komfortu :)


Idę na siłownię

No to już postanowione. We wtorek idę na siłownię, podejście II.
Stwierdziłam, że jak tu napiszę to już nie będę mogła się wymigać, a i tak wymówki już mi się skończyły.
Jakie to głupie, że normalnie się tym stresuję jak przed jakimś egzaminem :D
Cały czas obawiam się wejścia tam i tego, że będę czuła się jak jakaś sierotka Marysia, która nie wie gdzie podejść, co zrobić i jak to zrobić, albo będzie jej głupio zagadać do trenera o pomoc.
No ale nic, poszło w eter, sierotkę Marysię zostawiam w tyle, będę chodzić na siłownię we wtorki i czwartki.
Aż mnie w żołądku ściska jak to piszę, chociaż podejrzewam, że wszystkie obawy i lęki miną już po pierwszym treningu.
Muszę przyznać, że planowanie wieczoru panieńskiego tak mnie pochłonęło, że zaniedbałam treningi... wstyd i hańba! ale to nic, przynajmniej wszystko świetnie wyszło, a przyszła panna młoda jest przeszczęśliwa, a to najważniejsze. Do wesela zostały 42 dni, także nie ma już czasu na obijanie się.
Najgorsza jest świadomość, że przez ten czas od którego zaczęłam na prawdę mogłabym być już o wiele dalej z postępami gdyby nie moje słabości. Tak czy siak, lepsze 4kg w dół niż wcale!