Byłam, zobaczyłam, zwyciężyłam!

W końcu nastał ten dzień kiedy poszłam na siłownię! Muszę przyznać, że było zajebiście!
Tak jak czułam, że to będzie coś dla mnie tak było, może ciężko stwierdzić po pierwszym razie, ale jestem mega zajarana. W końcu jakaś odmiana.
Żadna z moich obaw się nie spełniła. Na prawdę żadna.
Podoba mi się, że każdy do każdego jest mile nastawiony, wszyscy mówią sobie cześć, podają rękę jak przychodzą albo się żegnają, oczywiście tym co są akurat najbliżej.
Nie ma krzywych spojrzeń. Fakt jest sporo koksów, ale też sporo tych co dopiero zaczynają swoją przygodę z siłownią.
Oczywiście też pojawiły się osoby, które jak dla mnie tylko marnują pieniądze. Jedna dziewczyna ćwiczyła na steperze i przez całe 20 minut kiedy ćwiczyłam na orbitreku, ona nawijała przez telefon. Z kolei druga najpierw ćwiczyła na orbitreku, a później na rowerku przez cały czas robiąc coś na tablecie.... na prawdę większą frajdę miałyby z pójścia na spacer, albo pojeżdżenia na normalnym rowerze. No ale nic.
Najbardziej podobała mi się ciągła opieka trenera. Nie musiałam się martwić wymyślaniem co dalej, podchodziłam jak potrzebowałam pomocy, czy to on podchodził i od razu pokazywał co i jak. Nie było momentu żebym poczuła się przez kogoś oceniana, wręcz przeciwnie, panowała na prawdę miła atmosfera.
Plan wygląda tak, że na siłownię będę chodzić 2 razy w tygodniu, a reszta w domu. Podzieliliśmy to na dolne partie we wtorki i górne w czwartki. Dzisiaj były dolne iiiii mam nadzieję, że jutro wstanę z łóżka :D
Jestem bardzo zadowolona, jedyne co to żałuję, że zabierałam się za to od lutego... no ale lepiej późno, niż później!
Najbardziej jednak cieszy mnie to, że wyszłam z własnej strefy komfortu :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz